Otrzymaliśmy od matki zmarłego tą informację
( treść maila została minimalnie skrócona i usunęliśmy nazwiska osób trzecich)

 

Po południu dn. 17.08.2003 zauważyłam, że do naszych sąsiadów państwa Sz. przywieziony został ogromny, agresywny pies. Pies był bez kagańca i smyczy, głośno ujadał i atakował częściowe ogrodzenie. Syn mój Jan, który był chory na schizofrenię wybiegł z domu, gdy usłyszał szczekanie. Jan bał się psa, ponieważ nie było ogrodzenia zabezpieczającego pomiędzy naszą posesją a posesją sąsiada. Ogrodzenie, które było wcześniej, sąsiad usunął w czasie rozbudowy i remontu swojego budynku.
Byłam wtedy kuchni i przygotowywałam jedzenie. Usłyszałam, że sąsiedzi zaczęli ubliżać synowi, mówiąc " ty idioto, wariacie, my Cię załatwimy policją". Po chwili syn wbiegł do domu przestraszony iż zaraz przyjedzie policja. Furtka była zamknięta, więc sądziłam, iż nie mam, po co drzwi zamykać na klucz, drzwi do garażu były otwarte. Podałam synowi lek Tisercin. Była to druga dawka leku w tym dniu. Syn był cały mokry, więc rozebrał się ze wszystkiego i położył się na wersalce. Wyszłam na piętro by przynieść bieliznę.

Będąc na piętrze usłyszałam rozmowę syna z obcymi i otwieranie drzwi wejściowych. Zaczęłam kręcić numer pogotowia ratunkowego 999. Nie było połączenia. Gdy zbiegłam na dół, mąż zamykał drzwi z korytarza do pokoju gościnnego. Mowił: "czuję gaz- jest mi słabo, oczy mnie pieką". Mąż usiadł na krześle
Wyszłam przez wpół uchylone drzwi wejściowe i zobaczyłam syna przewróconego i trzymanego przez kilkunastu funkcjonariuszy policyjnych wyposażonych w kaski, kamizelki i tarcze. Jan miał założone kajdanki. Jeden z funkcjonariuszy zdejmował z ust syna kremową taśmę. Drugi trzymał go za szyję i zginał go ku dołowi. Inni trzymali go za boki, pozostali naciskali jego barki. Nie było żadnego szamotania ani agresywnych ruchów ze strony syna. Powiedziałam " syn jest psychicznie chory, jest po leku Tisercin, proszę krzywdy mu nie robić i zawieść go do szpitala w Kr.". Prosiłam bym mogła z nim jechać. Moją prośbę potraktowano lekceważąco. Na miejscu nie widziałam lekarza. Funkcjonariusze policji zaczęli sprowadzać syna po schodach. Syn był bez obówia, nogi rozstawione na boki. Wyglądało to jakby był wleczony. Jeszcze raz powtórzyłam, że syn jest psychicznie chory i jest po przyjęciu leku Tisercin. Prosiłam by nie robiono mu krzywdy.
Przy furtce po raz ostatni słyszałam syna. Powiedział słowa: " co wy ze mną robicie". Policjanci rozkazującym tonem zażądali kluczy do furtki, bo była zamknięta. Dałam im klucze.
Ponad dwudziestu policjantów zaczęło kopać i szarpać furtkę i bramę. Zapytałam, po co to robią. Usłyszałam odpowiedź że "nie mogą jej otworzyć". Powiedziałam "furtka otwiera się lekko". Zbliżyłam się do furtki, do zamka był włożony nie ten klucz, którym się otwiera furtkę.
Zasuwki nie mogłam przekręcić właściwym kluczem. Zamek elektryczny został uszkodzony a słupki przy furtce były obruszone przez kopanie. Syn został powleczony wzdłuż ulicy do specjalnej karetki pogotowia. Policjant z dwoma belkami na ramieniu pytał mnie o dane osobowe syna i powiedział by informować się o Jana w izbie przyjęć w Kr. Podałam dane i zobaczyłam odjeżdżające trzy albo cztery wozy policyjne prawdopodobnie brygady antyterrorystycznej.
Około godziny 21:00 zadzwoniłam na izbę przyjęć do Kr. Dzwoniłam dwa razy. W końcu poinformowano mnie, że nikt nie dojechał z Janem Nowakiem do szpitala w Kr.
Około godziny 23:00 dn.17 sierpnia 2003 zaczęłam dzwonić na numer 997 by się dowiedzieć, dlaczego syn nie został dowieziony do szpitala. Wykręcałam numer kilkakrotnie. Nikt się nie zgłaszał. W końcu około północy zgłosił się dyżurny informując mnie, iż sprawa jest zbyt poważna by udzielać informacji przez telefon. Za pół godziny miał przyjść do nas ich pracownik i udzielić informacji. O godzinie 1:10 dn. 18.08.2003 przyszło dwóch cywilów z policji, poprosili o dowód syna i mój. Na pytanie czy syn żyje nie dostałam odpowiedzi. Dopiero po podaniu dowodu osobistego jeden z nich powiedział aby zgłosić się jutro do prokuratury z syna dowodem, by móc odebrać ciało syna. Syn nie żyje - oświadczył. Zmarł w karetce o godzinie 21:10.
Po wielu godzinach moich interwencji dowiedziałam się o śmierci chorego syna, a przecież wszystkie dane osobowe męża, moje i syna przed odjazdem z przed posesji funkcjonariusze spisali.
Syn do szpitala przy ulicy T. w R. został przywieziony martwy. Co się z nim stało? Jaka była przyczyna jego śmierci? Kto zawinił? Czy ludzie psychicznie chorzy zasługują na taką śmierć i takie traktowanie. Dlaczego zostało pogwałcone prawo do życia?

Helena Nowak

 



do strony głównej